Jerkbait - co to właściwie takiego?
Jerkbait – co to właściwie takiego?
Zdecydowana większość wędkarzy nie dba o to, do jakiej grupy czy rodziny zaliczyć należy przynętę, na którą akurat łowią. Oczywiście, że znajomość fachowej nomenklatury nie jest najważniejsza. Ważne aby dana przynętą łowiła ryby. To prawda. W ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat powstało jednak i wciąż powstaje tyle rodzajów i typów sztucznych wabików, że próby tworzenia ich systematyki wydają się całkiem uzasadnione.
Głównym powodem dla którego warto wiedzieć, do jakiej grupy zaliczył producent daną przynętę, jest idąca za tym wiadomość w jaki sposób na nią łowić. Wtedy bowiem mamy największą szansę na optymalne wykorzystanie jej możliwości.
W wielu krajach europejskich wiedza na ten temat jest bardzo skromna. Wędkarze kupują nowości reklamowane przez handlowców a łowiąc nimi w sposób niezgodny z przeznaczeniem szybko zniechęcają się. Przypomina mi się w tym miejscu historia, którą usłyszałem od znakomitego łowcy szczupaków z Holandii – Bertusa Rozemeijera. Otóż płynąc łodzią na łowisko ujrzał on zagadkowy obrazek. Na łodzi zakotwiczonej nieopodal brzegu siedział oto wędkarz i z wędziskiem opartym o burtę obserwował podskakującego na drobnej fali pływającego wobblera Salmo Perch 12F. Na pytanie jak ryby odpowiedział że jest zawiedziony ta przynętą Salmo. Tyle się pisze, że są tak skuteczne, a on tu siedzi już 2 godziny i nic! Jest to oczywiście przypadek ekstremalny. Dobrze jednak ilustruje efekty kompletnego niezrozumienia działania przynęty. Było to co prawda kilka lat temu ale myślę, że nadal można spotkać takie obrazki nie tylko w Holandii. Również u nas wielu wędkarzy nadal słucha z niedowierzaniem, kiedy mówię o prostych technikach, które umożliwiają wielokrotne zwiększenie skuteczności prostych wobblerów. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej kiedy w grę wchodzi łowienie na te ...
Dziwne wobblery bez sterów czyli jerkbaity
Tak naprawdę do rodziny jerkbaitów powinno się zaliczyć nie tylko przynęty bezsterowe. Nazwa tej grupy przynęt pochodzi bowiem od techniki łowienia nimi a nie od ich budowy. Określenie „to jerk” – po angielsku „szarpać”, najkrócej i najcelniej charakteryzuje tą technikę. Tak więc „jerkować” można nie tylko „jerkami” ale też wobblerami, gumami a nawet poczciwymi wahadłówkami. Każda jednak z tych przynęt, prowadzona nawet w sposób najbardziej jednostajny porusza się. Klasyczny jerkbait natomiast, bez intensywnej pracy wędziskiem i kołowrotkiem zachowuje się jak przysłowiowy kołek. Dopiero świadoma akcja wędkarza budzi drzemiące w nim tajemnicze siły zdolne wywabić z głębiny szczupaka marzeń. W łowiskach, gdzie wszyscy wędkarze używają małych lub średnich obrotówek lub gum, jerkbaity są zabójczo skuteczne. Przekonałem się o tym osobiście podczas kilku dużych zawodów spinnigowych i potwierdzi to każdy, kto nie zniechęcił się pierwszymi niepowodzeniami. Najpiękniejsze w jerkbaitach jest to, że praktycznie każdy prędzej czy później odkrywa nowe, skuteczne w danych warunkach techniki łowienia nimi. Każdy jerkbait, nawet tego samego typu, różniący się bardzo nieznacznie np. pływalnością, to jak nowy rozdział pasjonującej powieści, której karty zapisujemy własnoręcznie na kolejnej wyprawie wędkarskiej.
Legendarne jerkbaity wyprodukowane w XX wieku w USADla mnie osobiście jerkbaity to wielkie odkrycie i wspaniała przygoda. W ich prostej budowie i działaniu znajduję wciąż jakąś pierwotną, magiczną siłę, która zmusza do skupienia i pobudza wyobraźnię. Czy próbowaliście sobie na przykład kiedyś wyobrazić jak mogły wyglądać
Pierwsze sztuczne przynęty?
Z czego mogły być wykonane? Z drewna? Z piór, kości? A może z muszli? Nigdy nie będziemy wiedzieć tego na pewno. Po odwiedzinach w trzecim co do wielkości na świecie muzeum sprzętu wędkarskiego w Rochester w Minnesocie w USA jeszcze długo prześladowała mnie jedna wizja. W muzeum tym, obok tysięcy innych, niezmiernie ciekawych eksponatów, oglądaliśmy również zabytkowe tzw. teasery. Są to imitacje ryb lub głowonogów, używane do dziś w wędkarstwie morskim do zwabiania dużych drapieżników w pobliże łodzi. Najczęściej są one zrobione z tworzyw sztucznych, bardzo błyszczące i kolorowe. Ciągnięte szybko za łodzią wywabiają tuńczyki, żaglice czy marliny na powierzchnię. Następnie kapitan umiejętnie skracając linkę przyciąga drapieżnika w pobliże łodzi. Rybę tą próbuje się potem złowić na właściwą przynętę (żywca, wobblera czy streamer z wędki muchowej).
Teasery, które oglądaliśmy w Rochester miały jednak nieco inne działanie. Otóż były to w sposób dość prymitywny wystrugane z drewna i pomalowane imitacje ryb. Służyły one jednak do zwabiania ryb słodkowodnych – głównie szczupaków i muskie. Taki teaser był ciągnięty za łodzią na długiej lince blisko powierzchni wody. Gdy zainteresował się nim drapieżnik, linkę skracano na odległość, która umożliwiała celny strzał z łuku lub rzut dzidą. Jeden z tych teaserów wzbudził moje szczególne zainteresowanie. Była to wyjątkowo starannie wystrugana imitacja szczupaka o długości około ... 70 cm! Okazało się, że ten akurat służył do zwabiania jesiotrów. Oglądając kolejne wabiki wyobraziłem sobie scenkę sprzed setek lat.
Oto lekko sfalowaną toń Rainy Lake obecnie na granicy Kanady i USA, przemierza canoe a w nim
Indianin z plemienia Ojibwe,
który postanowił złowić parę szczupaków na kolację dla psów. Był to czerwonoskóry imieniem O-Jerk, niezbyt szanowany z racji lekkiego podejścia do obowiązków plemiennych. O wiele bardziej wolał on bowiem spędzać czas na jeziorze miast polować na bizony lub ściągać skalpy wrogów. Tak więc płynął wolno, ciągnąc za swoim canoe pięknie wystrugany teaser w kształcie walleye’a. Nagle woda zafalowała a po pod powierzchnią pojawił się grzbiet wielkiego muskie, który płynął tuż za wabikiem przyglądając mu się z ciekawością. Indianin odrzucił więc szybko wiosło i począł zwijać linkę podszarpując co chwila i zerkając przez ramię na dzidę leżącą pod ręką. Już dawno zauważył, że właśnie taka nieskoordynowana praca teasera pozwala zwabić drapieżnika do samej łodzi. Ten muskie był jednak inny niż poprzednie, które udało się upolować O-Jerkowi. Po pierwsze był dużo większy a po drugie bardzo głodny. Po kolejnym szarpnięciu, gdy teaser pięknie błysnął brzuchem po zatoczeniu długiego łuku, ogromna, zębata paszcza dosłownie pochłonęła go i w dzikich bryzgach zniknęła pod powierzchnią wody! Indianin nie bardzo wiedział co robić. Drugi koniec linki ciągnął z niepohamowaną siłą muskie wielki jak drzewo.
O matko wszystkich muskie – mówił Indianin – oddaj mi proszę mojego teasera bo straciłem na jego wyrzeźbienie dwa księżyce a psy moje pójdą spać głodne!
Muskie jednak nie słuchał. Ciągnął Indianina razem z jego canoe dotąd, aż przepłynął pod konarem zatopionego drzewa. Teraz już canoe nie mogło za nim płynąć. Matka wszystkich muskie wyciągnęła więc resztki plecionej linki z rąk Indianina tnąc je bezlitośnie do krwi. Po ostatnim szarpnięciu zabrała w końcu drogocenny wabik w głębinę.
Po tej przygodzie nasz Indianin długo rozmyślał. Postanowił złowić matkę wszystkich muskie i odebrać jej swój teaser. Wiedział że nie będzie to proste więc poszedł po radę do szamana. Z namiotu szamana wyszedł dopiero nad ranem po wypaleniu dwunastu fajek prawdy. Twarz jego była jednak pogodna bo wiedział już co ma uczynić. Po pierwsze więc uplótł pięć razy więcej linki aby wielki muskie mógł ciągnąć do woli. Po drugie wystrugał z drewna zwijadełko aby tą linkę zmagazynować. Po trzecie zwijadełko przymocował do krótkiego i twardego kija z oczkami do linki, dzięki któremu mógł tak nią manewrować w trakcie walki z rybą, aby uniknąć zaczepienia o podwodne przeszkody. Poza tym kij ze zwijadełkiem dawał mu możliwość doskonałej prezentacji wabika i chronił ręce przed plecionką. W końcu nasz bohater doczepił do nowego wabika kościane haczyki, dzięki którym znacznie wzrosła skuteczność każdego holu. Zaraz potem zauważył też, że zmiana kąta ustawienia zwijadełka w stosunku do kija, pozwala rzucać przynętą a nie tylko ją ciągnąć za canoe. Następnie zabrał się za udoskonalanie zwijadełka ... Wkrótce też zdobył przydomek Jerk-o-Pay czyli „Ten-Któremu-Jerki-Wypłacają”. Z każdej wyprawy na jezioro przywoził bowiem tyle szczupaków, muskie a nawet troci jeziorowych, że psy w całym obozie Ojibwe już nigdy nie kładły się głodne a jego tipi wypełniał gwar głosów pięciu żon, które plotły mu kolejne linki i strugały przynęty.
Czy tak mogły wyglądać narodziny jerkbaita? Myślę, że tak! Ale czy podobne pomysły nie mogły przyjść do głowy również mieszkańcom Karelii, uważanej za kolebkę wobblerów? A może pierwsze jerki powstały w Polsce? No nie – powiecie – bez przesady! Też miałbym wątpliwości, gdyby nie historia, którą usłyszałem bodajże w roku 1983 po pokazaniu moich wobblerów jednemu z najstarszych rybaków znad jez. Bukowo k. Darłówka. Wspominał on, że już będąc dzieckiem widział, jak jego dziad trolując, łowił na takie „drewniane rybki-tylko duużo większe” wielkie szczupaki i sandacze w Bałtyku. Ot historia!
Nigdy nie poznamy prawdy o początkach jerkbaitów ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że nawet mimo bardzo prymitywnej budowy i nierzadko niezbyt wyszukanemu wyglądowi ciągle łowią wielkie ryby po obu stronach oceanu zostawiając często w tyle piękne i błyszczące obrotówki oraz niezwykle realistyczne przynęty silikonowe.
Piotr Piskorski